W praktyce medytacji, ugruntowaniu się w niej, poczuciu jej soczystości, pomagają trzy rzeczy.
Pierwsza to regularność.
Powtarzam to do znudzenia równie często, jak często nasz własny umysł, w pozornie przekonujący sposób, próbuje nas odwieść od regularności praktyki. Mit, przez który, wiele osób może całkowicie porzucić próby medytacji.
A zobaczcie: Żeby mieć rezultaty w bieganiu trzeba biegać, na siłowni – ćwiczyć, w relacji – pielęgnować ją na bieżąco. Nie inaczej jest z medytacją.
Z czasem, krok po kroku, wyrabiamy sobie kondycję medytacyjną. Działa to też w drugą stronę. Nie pobiegamy trzy miesiące.
Kondycja spada. Ba, nawet ekspaci, którzy mieszkają x lat poza Polską i nie używają języka – zapominają go. Regularność to hit zawsze na pierwszym miejscu listy przebojów.
Równowaga to drugie „r”.
Jak to rozumieć? Bardzo prosto: nie popadaj w przesadę w żadną stronę. Nie ma potrzeby medytować po godzinę dziennie jeśli najlepszy dla nas rytm to np 20 minut.
Z kolei trzy minuty medytacji, z braku laku też dobre, ale na dłuższą metę to za mało by mózg odpowiedział przyjazną neuroplastyką.
Zachowaj optymalny, na dany moment życiowy, umiar.
Rozpoznanie to trzecie „r”.
„Ale żeś Michał wymyślił teraz. Rozpoznanie?”
W ciągu dnia, dwa trzy razy dziennie, w toku codzienności, skieruj uwagę do wewnątrz, zobacz co się w Tobie dzieje, rozpoznaj myśli, emocje, nastrój. Nie oceniaj, nie analizuj, nie przyporządkowuj do wiedzy jaką usłyszałaś/eś w swoim ulubionym podcaście, po prostu pobądź z tym co i tak jest.
Praktykuj swoisty microdosing medytacji poza poduszką.
Kumulowanie kapitału rozpoznawania, wierzcie mi, odwdzięcza się z nawiązką.
Jest jeszcze czwarte “r”, taka bonusowa gwiazdka. Przydatna wskazówka.
To rytm. Organizm kocha rytm.
Snu, aktywności. Znalezienie swojego własnego rytmu w medytacji np.
- co rano po prysznicu,
- wieczorem o 19 – robi dobrze
Nie musi tak być, jak się nie da medytować o stałych porach, to ważniejsza jest regularność, natomiast jak mamy możliwość rytmu, to warto.