Większość z nas oscyluje wokół szukania czegoś bardziej, czegoś więcej, względnie czegoś mniej. W biznesie, relacji, sporcie czy sztuce.
„Rzuciłam tą pracę, bo już się nie rozwijałam”
„Rozstałem się z Kasią: miałem wrażenie, że stoimy w miejscu”
„Wyjeżdżam z tego kraju, bo nie mogę z tym rządem”
Potrzeba rozwoju, wołanie ciekawości, pokusa eksploracji to naturalne zjawiska, pchają nas do przodu, dzięki nim kolonizujemy kolejne kontynenty własnej osobowości, przemierzamy białe plamy na mapie życia. Jest też druga strona medalu.
Umysł, ten niesforny ancymon, nie lubi być w tu i teraz. Osadzenie w obecności rozpuszcza go, okrada go z siły. Dlatego będzie tworzył nieustające pejzaże możliwości. Że gdzieś coś jest, lepsza relacja, lepszy seks, większe możliwości, coś do zbadania bez czego nie da się żyć. To zmyłka. TRIK. Rozdmuchiwanie wielowątkowości z obietnicą szczęścia kiedyś.
Umiejętność rozpoznania co jest naturalną potrzebą eksploracji, a co krzykiem umysłu to często gęsto kluczowa sprawa, gdy stoimy przed ważnymi wyborami w życiu. To także umiejętność, która pozwala w końcu cieszyć się tym co się ma, inwestowania w coś co może nie jest idealne, ale jest wystarczająco dobre, zamiast szukania mirażu za niekończącym się zakrętem.
W jodze mają nawet na to osobną nazwę:
viveka – rozróżnienie
Medytacja, zwłaszcza regularna, pomaga złapać kontakt z klarownością rozróżnienia.