Ostatnio, podczas rozmowy z Moniką, jedną z wieloletnich użytkowniczek Intu, przypomniała mi się historia z 2006 roku kiedy byłem w Indiach na bardzo intensywnym kursie nauczycielskim.
Był z nami bardzo skądinąd sympatyczny D. który założył, że przejawia w praktyce nieomal wszytko co przeczytał na temat bycia mocno uduchowionym (cokolwiek to znaczy).
Że od wszystkiego jest wolny, patrzy na iluzję ego z pozycji świadka.
Aż raz mieliśmy za zadanie w grupach opowiedzieć o swoich lękach. Każdy z nas wychodził i wygłaszał litanię strachów: latanie, ćmy, ciemność, starość, rodzice, bycie samemu, odrzucenie…
Na to wyszedł D. i oznajmił:
„Ja się niczego nie boję – boi się tylko moje ego”
Na co prowadzący błyskawicznie zapytał:
„Tak? Czyli jak cię pchnę teraz do tyłu to polecisz na podłogę bez asekuracji?”
D. rozdziawił usta.
Tym jednym pytaniem prowadzący rozbroił nieistniejący podział D.: autobajkę, że jest rozdzielony od ego.
To stały motyw na drogach duchowych. Widziałem tego na setki.
Miks racjonalizacji, wyparcia, kontroli i podlewania tego poczuciem uduchowienia „bo to nie on czuje lęk tylko ego”.
Tylko w takim razie jaki „on”?
Jak nie ma ego to nie ma „on”.
Kompletne pogubienie w poczuciu duchowego rozkwitu.
Udawanie, że osiągnęło się jakiś preferowany stan, podczas gdy tak naprawdę zamiata się pod dywan, miewa swoje plusy rozkosznego odlotu i żarliwej determinacji, jednak na dłuższą metę prosi się o kłopoty.
Zamiast udawać: pobyć z tym co jest.
Nawet jeśli to lęk.
Znacie takie historie?