Czy mamy zgodę na to, że czasem nie ma dobrych rozwiązań? Przyjrzymy się temu na przykładzie relacji.
Wyobraźmy sobie, że Dorota jest z Markiem. Marek jest bardzo dobrym tatą, ale – w opinii Doroty – jest słabym partnerem. Dorota nie czuje się kochana, atrakcyjna, brak jej życia w relacji. Terapia par pomogła tylko na chwilę. Jeśli z nim zostanie, żeby ratować rodzinę za wszelką cenę, będzie się czuła nieszczęśliwie, z pewnością wda się w romans na boku, co jest wbrew jej wartościom. Będzie udawała, że jest dobrze.
Jeśli zaś rozstanie się z Markiem – pogrzebie swoje marzenia o rodzinie i na dodatek będzie widywała się z dziećmi 2 tygodnie w miesiącu, bo opieka naprzemienna będzie najkorzystniejsza dla tychże.
A Dorota czuje się najpełniej, gdy dzieci są z nią. Pozostały czas, choć pewnie byłby fajny – zwłaszcza pierwsze dwa – trzy dni „wolności”, to zdecydowanie nie to samo. Najlepiej byłoby być z Markiem dalej tworząc dobrą relację. Ale to już niemożliwe.
Każde inne wyjście niesie ze sobą duży koszt dla wszystkich: Marka, dzieci, Doroty. Da się żyć dalej, jasne, być może z czasem nawet bardzo dobrze, ale pewien stopień skomplikowania, tęsknoty, rozczarowań czy klapniętych entuzjazmów pozostanie na zawsze.
Znacie takie historie?
Czasem jedynym wyjściem jest przyjąć to, że nie ma dobrych wyjść. I nie ma co się mamić, że jesteśmy od czegoś wolni, gdy tak naprawdę w środku nas tłamsi, nie ma co podsycać poczucia, że „wszystko jest po coś”.
Z życiem jest jak z medytacją. Czasem lekkość, a czasem trudno jest wysiedzieć.