Dzisiaj przytoczę wam historię o tym, jak pewien kurs pomógł mi być bardziej autentycznym.
Jest jesień, 2001 roku. Jestem na kursie. To mocny, dynamiczny, transformujący program z kategorii kursów zaawansowanych, tylko dla osób, które przeszły wcześniejsze rodzaje kursów. Jest blisko dwieście osób. Mnóstwo śmiechu, płaczu, licznych wglądów w siebie. Intensywność jest tak duża, że trudno uwierzyć ile się dzieje przez te parę dni.
Trzeci dzień. Jestem tuż po procesie krytyki. Jak to wygląda?
W grupie około ośmiu osób, znających się tylko z widzenia pośród owych 200 innych, krytykujemy się nawzajem. Słowo „krytyka” jest tutaj bardzo umowna. To nie jest publiczna chłosta. To nie jest pretensja czy wyzłośliwianie się. To rodzaj bardzo szczerego feedbacku podlanego życzliwością. Autentyczność.
Nikt nie chce wylać na ciebie swoich frustracji. Raczej w poczuciu empatii podajesz innym bardzo klarowny feedback pomagając im zauważyć w sobie rzeczy, które wypierają w mniejszym lub większym stopniu.
Na koniec własnej „rundy”, kiedy wszyscy się już wypowiedzą na Twój temat – „krytykujesz” sam siebie.
Dzieją się rzeczy na poły magiczne. Zwracam uwagę na pięknie pomalowane paznokcie Kasi i pod wpływem tego widoku wypowiadam słowa, które same wskakują mi na usta: „Jesteś zbyt surową matką”
W tym momencie Kasia wybucha płaczem, wyraźnie czuć jak puszcza latami skrywane napięcie.
Pewny siebie siadam przed ludźmi, którzy dopiero co mnie poznali i słyszę, że moje biznesy to poza i nagle jak obuchem w głowę zdaję sobie sprawę, że tak jest, że więcej inwestuję w pozory niż w realny biznes. Zatopieni w trudnej i pięknej chwili obecnej angażujemy się w proces.
Konstatacja? Ci ludzie wszystko we mnie widzą. Jakby mnie znali od lat. W trakcie procesu czuję, że wszystko co ukrywam na co dzień przed ludźmi (i samym sobą), co odgrywam w jakiś sposób, jest i tak widoczne.
Że nie ma potrzeby niczego udawać. Pierwszy raz przyznaję się wprost, na głos, przed samym sobą, do wielu rzeczy.
- Przyjmuję swoje kłamstwa i prawdy.
- Nie wystawiam sobie za to ocen.
- Nikt inny też tego nie robi.
- Akceptująca życzliwość miękko płonie we mnie, unosi się w powietrzu.
Poznaję własną prawdziwość. Rozumiem jak to jest być autentycznym. Co za ulga!
Lekkość. Zrzucenie niepotrzebnego, wieloletniego ciężaru. Widzę siebie klarowniej, pełniej, bez wybielania, inni też mnie tak widzą i wiecie co? Świat się nie zawala.