Na Woodstock, tym pierwotnym, mówiono podobno, że jesteśmy gwiezdnym pyłem. To nie tak. Jesteśmy serkiem homogenizowanym słońca.
Dzisiaj kolega puszczał mi wedyjskie inkantacje przez Zooma. Kolejność była taka: jego głośniczek odtwarzał dźwięk transmitowany dalej przez mikrofon laptopa, który to dźwięk z kolei przekazywały mi głośniki w moim telefonie. Finalnie jakość dźwięku była słaba. Mechaniczno metaliczna.
Przetwarzanie nie jest bezstratne. Im więcej pośredników i przetworzeń tym większa różnica względem wyjściowego sygnału. Ta sama zasada tyczy się żywności. Jedzenie przetworzone zawiera mniej składników odżywczych, a nawet może powodować otyłość czy choroby serca. Im jedzenie zrobione z bardziej świeżych produktów tym korzystniej wpływa na zdrowie.
Idąc tym tropem, wszyscy poruszamy się w przetworzonym obrazie rzeczywistości. Jakaś tam obiektywnie istniejąca rzeczywistość jest filtrowana przez zmysły, uwarunkowania genetyczne takie jak temperament czy wrażliwość, przez oprogramowanie kulturowe, przez aktualną kondycję psychofizyczną.
Każdy z nas przebywa w swoim własnym świecie, a, jak już wiemy, transfery nie są bezstratne. Nadmierne przejmowanie się życiem jest w gruncie rzeczy przejmowaniem się interpretacją. Interpretacją, która swoją migotliwością sprawia wrażenie prawdziwej.
A ponieważ, jako że jesteśmy na końcu łańcucha pokarmowego, a całe życie na tej planecie bierze początek z energii słonecznej i jest przejawem transferu tejże w różne formy, to – poprawcie mnie jeśli się mylę – jesteśmy homogenizowanym serkiem słońca. Homo sapiens genisus.
Jeszcze nie wiem, jaka płynie z tego praktyczna konkluzja. Może żadna. A może taka, że jak ogarnie nas wielkie przejęcie własnymi sprawami, to warto sobie, choć na chwilę przypomnieć o swoim własnym, osobistym, wirtualnym matriksie i złapać do tego, choć szczyptę dystansu.