Siłą rzeczy wiele osób z mojego najbliższego otoczenia to specjaliści od medytacji, psychoterapeuci, trenerzy NVC, nauczyciele jogi… Można się bardzo wiele od nich nauczyć. Jednocześnie też występuje w tym środowisku pewnego rodzaju maniera, której się wystrzegam.
Otóż nierzadko w rozmowach, czy to na tematy „służbowe” czy zupełnie prywatne, mam wrażenie, że nie rozmawiam z człowiekiem, a przedstawicielem danej metody, danego nurtu terapeutycznego. Następuje filtracja przez intelektualny koncept i wkładanie w ramy określonego nurtu z niewielką tylko dawką czynnika ludzkiego. Sposób prowadzenia rozmowy nie świadczy o byciu w danym momencie w danym temacie z danym człowiekiem, a o wyuczonej realizacji postulatów metodologicznych, o widzeniu świata przez pryzmat jednego podejścia.
I choć pewna maniera i „zboczenie zawodowe” jest zjawiskiem naturalnym i każdy ma doń prawo, to zgubienie równowagi w proporcjach między empatią i zwykłym ludzkim kontaktem, a hołdowaniem metodzie wydaje mi się drogą od człowieka, nie do człowieka. Osobiście unikam ludzi, którzy mówią do mnie metodami.
Nancy McWilliams, guru psychoterapii psychodynamicznej, w jednym ze swoich wywiadów powiedziała, że dwie najgroźniejsze pułapki w byciu terapeutą to narcyzm oraz zastąpienie empatii metodologią – nie umiejętność bycia z drugim człowiekiem.
Nie bez powodu w Intu znajdziecie kursy z medytacjami na określone postawy. Bo to one decydują: nie metoda (oczywiście z gruntu mówimy tutaj z o uznanych metodach, nie o jakichś metodach krzakach). Dlatego też sporo przeczytacie o tym w „Polubić poniedziałki„, mojej książce, która ukaże się niebawem nakładem @wydawnictwo_zwierciadlo .
To ważne by korzystając z tych uznanych metod, nie zapominać o…współczynniku ludzkim.