rozkminki 11.01.2023

Źle się czuję, to pomedytuję

Szacowany czas czytania: 10 min

Czyli o tym, jak zaczynamy praktykę medytacji w kryzysie i dziwimy się, że nie działa. 

Wielki kryzys – rozstanie, kataklizm w pracy, kłótnia z bliską osobą, czy jakiekolwiek inne trudne zdarzenie, którego możemy doświadczyć. Nasze samopoczucie spada, poziom stresu szybuje w górę i czujemy, że za chwile nie wytrzymamy. Chcemy sobie w jakiś sposób pomóc, więc w końcu zabieramy się za medytację, której od dawna chcieliśmy spróbować (ale nie było nigdy czasu). Odpalamy aplikację albo youtube, próbujemy być zen. Po 10 minutach zdejmujemy słuchawki i czujemy się jeszcze gorzej. Stwierdzamy finalnie, że medytacja jest przereklamowana i nie działa. 

Co się tutaj wydarzyło?

Opisana przeze mnie wyżej sytuacja, to klasyka.

Wiele osób, które nie mają żadnego wcześniejszego doświadczenia z medytacją decyduje się, aby rozpocząć ją w najtrudniejszych momentach swojego życia. Zaczynają z oczekiwaniami, że zadziała ona na nich jak magiczna pigułka, która nagle odmieni ich życie na lepsze, zabierze trudne myśli i emocje, po czym gorzko się tym rozczarowują. 

A medytacja nie działa w ten sposób. Nie zabiera ona naszych trudnych myśli i emocji – nie ma narzędzia, które byłoby w stanie to zrobić. Coś, co jednak może nam zaoferować, to zdystansowanie się od nich i nie branie ich aż tak na serio. Pozwala nam zauważyć wszystkie pułapki myślowe, w które wpadamy i daje nam możliwość wyboru, co chcemy z nimi zrobić. Iść za tym strumieniem myśli czy jednak pozwolić mu po prostu przepłynąć i go tylko obserwować?

Z emocjami w medytacji jest tak samo- zamiast pozwalać im przejąć nad nami kontrolę, zamiast uciekać od nich lub dawać im się zalać, uczymy się je zaakceptować i pozwalać im pozostać z nami przez chwilę. Bez “nakręcania się”, ale też bez uciekania od nich. Uczymy się zauważać wszelkie impulsy, które się z nimi wiążą (np. chęć napisania do swojego szefa, jak okropnym jest człowiekiem). I ponownie, dzięki poszerzonej perspektywie, mamy większą możliwość wyboru, czy chcemy iść w nasze nawykowe działanie.

I to jest umiejętność, której musimy się nauczyć przed pojawieniem się kryzysu. Gdy mamy cały czas zasoby, aby się uczyć. Stres psychologiczny skutecznie uniemożliwia nam nabywanie jakichkolwiek nowych umiejętności. Z medytacją nie jest inaczej. 

Dlaczego nie zaczynać medytacji, gdy jesteśmy w dużym kryzysie lub cierpimy na zaburzenia psychiczne?

Gdy doświadczamy kryzysu, nasz umysł jest pełen wielu bardzo trudnych myśli i emocji. Osoby zmagające się z zaburzeniem z kolei, są i tak już nadmiernie samoświadome swoich wewnętrznych doświadczeń i często potrzebują właśnie oderwania się od strumienia swoich myśli i emocji. 

W takich chwilach, może być niemożliwe spojrzenie z dystansu na to, co się z nami w danym momencie dzieje. Jest spore ryzyko, że jeśli postanowimy wtedy podjąć się praktyki mindfulness, doświadczymy nasilenia objawów. Zamiast uspokoić swoje myśli i emocje, spotęgujemy ich wpływ na nas. 

Przykładowo, osoba z aktywnym epizodem depresji, jest w dużej fuzji ze swoimi myślami i emocjami. Jej postrzeganie rzeczywistości jest dodatkowo zniekształcone przez zaburzenie. Nie jest ona zazwyczaj w stanie kwestionować swoich myśli i uznaje je za prawdę absolutną. Jeśli podejmie się medytacji, jest spora szansa, że pogrąży się ona w ruminacjach i szukaniu odpowiedzi “co z nią nie tak”. Będzie doświadczała znacznie większej frustracji w momentach, gdy się rozproszy i zamiast spojrzeć z ciekawością na funkcjonowanie swojego umysłu, będzie bardziej skłonna uznać, że jest nieudacznikiem i “nawet na głupim oddechu nie jest w stanie się skupić”.  

Z kolei osoba zmagająca się z uogólnionym zaburzeniem lękowym, może mieć trudność zapanowaniem nad swoimi zmartwieniami w momencie, gdy nie robi niczego angażującego zasoby poznawcze, co by odwróciło jej uwagę od przykrych myśli. Jeśli jednak uda jej się oderwać od swoich myśli, będzie to kolejny sprytny sposób na to, aby uciec od trudności, których doświadcza, co samo w sobie będzie czynnikiem podtrzymującym zaburzenie. Kolejną istotną kwestią jest nadmierne skupienie się na objawach ze swojego ciała. Osoby z tym zaburzeniem doświadczają bardzo dużego dyskomfortu w ciele i mają tendencję do interpretowania go w kategoriach “coś złego się ze mną dzieje”. Ta myśl z kolei sprawia, że odczuwają jeszcze więcej lęku. 

A przecież medytacja miała pomagać w cierpieniu..

Nie chcę powiedzieć przez to, że medytacja nie jest wspierająca w trudnych momentach życia i nie powinno się jej wtedy wykorzystywać- wręcz przeciwnie. Uważność jest powszechnie wykorzystywana w gabinetach psychoterapeutów i jest podstawą nurtu terapii akceptacji i zaangażowania. Różnica polega jednak na tym, że osoby te nie zaczynają praktyki uważności w najgorszych momentach swojego życia, tylko ćwiczą zanim wydarzy się coś przytłaczającego. Dodatkowo, są wtedy pod opieką specjalistów, którzy potrafią ocenić, co na dany moment będzie odpowiednie dla pacjenta.

Podsumowując – Jeśli chcesz w jakiś sposób sobie ulżyć w cierpieniu, medytacja może nie być odpowiednim wyborem, jeśli nie masz wcześniejszego doświadczenia. W takiej sytuacji zdecydowanie bardziej pomocne będzie wykonanie relaksacji i redukowanie swojego napięcia z poziomu ciała, poszukiwanie wsparcia społecznego. 

Autorką dzisiejszego wpisu jest Milena Wojnarowska, nauczycielka mindfulness i psychoterapeutka poznawczo behawioralna w trakcie specjalizacji, twórca www.przystanekmindfulness.pl

Newsletter, który prawdę Ci powie.

Zapisując się na newsletter akceptujesz naszą politykę prywatności.
Będziemy się odzywać mniej więcej raz na miesiąc. Możesz zrezygnować w każdej chwili.